Stereotypy o Rumunii

Stereotypy o Rumunii

Ludzie wyobrażają sobie Rumunię jako kraj dziki i niezbyt ciekawy. Wieść gminna niesie opowieści o skorumpowanych celnikach, oszustwach, czarnym rynku, niedobrym jedzeniu i nieuprzejmej obsłudze. Podróżnik mimochodem wspominający, że się tam wybiera, usłyszy prawdopodobnie: „Do Rumunii? A kto by się odważył, jakiś kamikadze? Zabierz kałasznikowa i ubezpiecz się na życie”. Kto się jednak odważy i spróbuje Rumunię poznać z bliska, szybko przekona się, że przestrogi były bezpodstawne, a zapowiedziane przeszkody – wyolbrzymione. Niestety, pewnych trudności nie da się uniknąć. Osoby spodziewające się wysokiego poziomu usług i „europejskiego” komfortu będą boleśnie zawiedzione. Lepiej więc nie nastawiać się na luksusy, przypomnieć sobie, jak to u nas drzewiej, tj. jakieś dziesięć lat temu, bywało, i spojrzeć na Rumunię okiem nie uzbrojonym w żadne uprzedzenia.

Faktem jest, że przewrót polityczny 1989 roku nie przyniósł krajowi znaczących korzyści gospodarczych. Nastąpiła kilkuletnia hibernacja, żeby nie powiedzieć: „regres”. Jednak po obaleniu postkomunistycznego rządu w 1996 r. Rumunia zrobiła ogromny postęp, nagle wkraczając na ścieżkę kapitalizmu. Jako się rzekło, ta wczesna faza „nowego”, przypominająca Polskę z przełomu lat 80. i 90., wielu rodakom może się wydać znajoma. Wielkie banki i cinkciarze; małe prywatne sklepiki, których asortyment obejmuje dosłownie wszystko, i restauracje o dawno minionej świetności, gdzie klient ma do wyboru dwa dania: kotlet i kotlet; półki sklepów spożywczych zapełnione kolorowymi wyrobami zachodnimi i podejrzanie prezentującymi się krajowymi wiktuałami; miejskie autobusy wyglądające na wydobyte z dna morskiego wraki i wygodne międzynarodowe pociągi ekspresowe…

Rumunia najprawdopodobniej szybko pozbędzie się etykietki Dzikiego Zachodu Europy Wschodniej, na razie jednak trzeba uzbroić się w cierpliwość i nie narzekać, że „dyliżans kursuje raz na dwa lata, z wyjątkiem świąt i niedziel”. Chyba nikt, kto kiedykolwiek odwiedził Rumunię, nie pozostał niewrażliwy na jej uroki. Większość podróżników, którzy trafili tam ostatnio, z entuzjazmem opisuje swoje doświadczenia, polecając ten kraj zwłaszcza poszukiwaczom przygód ruszającym w drogę z chudym portfelem. To nie bajka – tam naprawdę jest znacznie taniej niż u nas.

I jeszcze jedno: Rumuni są niezwykle przyjaźnie nastawieni do przybyszów z zagranicy. Gościnnością i uprzejmością zostawiają Polaków daleko w tyle. Zapewne nie bez znaczenia jest tu fakt, że do niedawna w ogóle nie mieli możliwości kontaktowania się z obcokrajowcami. Za to teraz nadrabiają to z nawiązką. Chętnie służą wszelkiego rodzaju pomocą, a informacji udzielają, nie zważając na barierę językową – potrafią konwersować z cudzoziemcem w swojej ojczystej mowie, przetykając rozmowę słówkami francuskimi i wymownymi gestami. Ba, w zeszłym roku pewna polska turystka przekraczając granicę pociągiem, w środku nocy na powitanie usłyszała od rumuńskiego celnika: „Dokąd pani jedziesz?” – pytanie zadane z niezłym akcentem.

Co takiego ma w sobie ten kraj, że urzeka już od pierwszego wejrzenia? Właściwie wszystko: spowite mgłami turnie, wysokogórskie urwiska i przepaście, stepy i pierwotne lasy pełne dzikiej zwierzyny, krajobraz krasowy, piaszczyste plaże i strome klify Morza Czarnego, malownicze winnice na pagórkach i rozległe pola uprawne na nizinach, wielką rzekę ze słynną deltą, nadmorskie porty, średniowieczne twierdze oraz zabytki nie naruszone zębem czasu. Przede wszystkim zdumiewa jednak zróżnicowanie spuścizny kulturowej, które Rumunia zawdzięcza swemu położeniu na granicy wpływów Wschodu i Zachodu, Północy i Południa. W Transylwanii (Siedmiogrodzie) nadal wyraźne są ślady średniowiecznego osadnictwa saksońskiego oraz rządów węgierskich. Bukowina to jakby echo zachodniej Ukrainy, Mołdawia przywodzi na myśl Dzikie Pola, architektura Dobrudży przypomina Bizancjum. Zachodnią część Rumunii łatwo rozpoznać jako byłe rubieże Austro-Węgier, a południową – jako niegdysiejszą prowincję rzymską, naznaczoną wpływami tureckimi. Bukareszt, nazywany „piekłem na Ziemi” i zarazem „Paryżem Wschodu”, ma specyficzny romański charakter. Wspaniałe muzea i kościoły czterech wyznań, porozrzucane po całym kraju, odzwierciedlają nie spotykane nigdzie indziej we wschodniej Europie bogactwo kultur.

Jedni udają się do Rumunii, by wędrować nieprzecenionymi górskimi szlakami, inni – by opalać się nad morzem, jeszcze inni zwiedzają średniowieczne miasteczka i zamki, podziwiają kościoły, cerkwie i kirchy lub tropią ślady wampirskiej legendy hrabiego Drakuli. Ale są też tacy, którzy szukają zatrzymanego w czasie uroku minionych stuleci i znajdują go z daleka od przewodnikowych tras, w cichych, spokojnych wioskach. Stają jak wryci na widok kudłatego juhasa siedzącego przed szałasem, zaprzęgu wołów dostojnie kroczącego ruchliwą szosą czy cygańskiego wozu pomykającego przez górskie ustronie. Kontrasty i niespodzianki gwarantują niezapomniane wrażenia. A więc: Bun drum!, jak powiadają w Rumunii, życząc szerokiej drogi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.